Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 01.pdf/093

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zasiadł do zwierciadła i począł miękką szczotką wygładzać włosy, przechylając głowę w lewo i prawo.
Panna Barbara patrzała nań prawie protekcyonalnie i z litością.
— A gdyby, proszę pana, znalazło się gdzie do pożyczenia tych nieszczęśliwych tysiąc dwieście rubli? — zapytała.
— Wiesz, kochana panno Barbaro, że ja dla Idzi nic nigdy nie żałuję.
— A toby pani nadzwyczajną zrobiło przyjemność, — wtrąciła Basia.
— Ale zkąd pieniędzy? zkąd pieniędzy! — westchnął Onufry.
Basia oparła się o stolik, bo jej z tem było wygodniej.
— Mnie się zdaje — odezwała się, że gdyby pan sam z grzeczną wizytą pojechał do Bendrzyńskiego.
Onufry się obejrzał żywo.
— Tak! — potwierdziła panna — Bendrzyński ma pieniądze leżące. Rządcy nie da, na list odmówi, ale grzeczność mu zrobiwszy zmiękłby.
Pokiwał głową pan Onufry zajęty zaczesywaniem.
Korona mi z głowy nie spadnie, — rzekł — ale to był przyjaciel podkomorzynej, tak skąpy jak ona, i tak jak ona nieużyty, nie mamy prawie ze sobą stosunków. Myślisz?
— Myślę że nie odmówiłby, gdyby go pan ujął przyjacielskiem obejściem się — szeptała panna. — Skąpy to prawda, ale i ambicyi ma dużo, a lubi aby go szanowano.
— Ha! chyba dla tych nieszczęsnych pieniędzy, na nudy do starego można się ryzykować, ale co na to powie Idzia, gdy się dowie że do niego pojechałem.