Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 01.pdf/094

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja panią uprzedzę, — odezwała się Basia, że pan dla dowiedzenia sią o tych kapitałach nieboszczki chce być u niego. Przecież Bendrzyński przed samą jeszcze śmiercią był u niej i znał najlepiej jej interesa.
— To prawda! — rzekł Onufry, ale ja z niego nigdy nic oprócz ogólników jakichś dobyć nie mogłem.
— Niech no się pan rozgada!
Onufry, któremu nadewszystko było pilnej powrócić do ubierania, dał znak że przyjmuje myśl faworyty, która natychmiat odeszła.
Bendrzyński, o którym mowa, mieszkał o półtorej mili od Żabiego, ale, choć sąsiedztwo było blizkie, po śmierci podkomorzynej, rzadko go tu widywano. Człowiek był znany z chciwości i skąpstwa, stary już, choć wiek mu statku nie dodał, wdowiec, który synów po świecie rozproszył, córkę wydał aby się jej zbyć, a sam w towarzystwie nieosobliwszem rozmaitych klucznic i gospodyń, często się zmieniających, pieniądze zbierał zażarcie. Mało kto bywał u niego; każdy z nim unikał interesu. Opuszczony prawie przez wszystkich, czując że na jego postępowaniu z dziećmi ciążą zarzuty wielkie, stary na świat cały pluł i narzekał, dzieci własne obwiniał i zgryźliwy żywot prowadził nie chcąc go zmienić, choć widział że nań ściąga pogardę.
Nieźle rachowała panna Barbara że odwiedziny pana Onufrego, osamotnionego człowieka ująć mogły i pochlebić mu. Bendrzyński, opinię brawując, dbał jednak o nią i radby był na stare lata odzyskać konsyderacyę, na którą nie zasłużył.
Dla pana Onufrego, nawykłego żyć, jeśli nie w lepszym to przyzwoitszym świecie, wizyta oddana Bendrzyńskiemu, była prawdziwą ofiarą. Lecz, nadzieja dostania