Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 01.pdf/083

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak jak mówiłem państwu, niezmiernie zmienioną, odartą ze świetnej aureoli.
— Przypomniała sobie dawnego admiratora? — mówiła z przekąsem pani Manczyńska.
— On sam się jej przypomniał, podchwycił śmiejąc się hrabia, — chociaż był tylko admiratorem talentu. Wielbicieli swych wdzięków panna Aniela traktowała tak pogardliwie, iż się nikt nawet zakochać nie ważył...
Pani Idalia bawiąca się albumem, spojrzała uśmiechając się złośliwie.
Hrabia niemal z tryumfem wyszedł z zasadzki zastawionej, a przynajmniej z taktem człowieka, który w każdem położeniu radę sobie dać umie.
Pan Onufry nawet uznał właściwem zmienić zaraz rozmowę i nie prześladować już gościa, w którym domyślał się tłumionego gniewu.
Sama pani, daleko mściwsza, przez cały wieczór, rozmaitemi dwuznacznikami dawała do zrozumienia iż jej nie wywiódł w pole. Zmieniła ton względem hrabiego, trochę z góry nań spoglądała, nie obdarzając już temi wejrzeniami aksamitnemi, które wprzódy miały upajać go i rozmarzać.
Hrabia, który tego wieczora musiał być i wesołym i dowcipnym, niezmiernie zmęczony, zły, gniewny, ale nadskakujący, ożywiony, pożegnał gospodarstwo oboje oznajmując, że zmuszony jest dodnia wyjechać.
Pan Onufry przez grzeczność chciał go zaprosić na śniadanie i począł już nawet, ale żona wzrokiem go skarciła — a hrabia — zapewnił że miał pilne interesa.