Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 01.pdf/070

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wczę było tak zmięszane, że nie potrafiło uciec, a ubiór byłby cofnięcie się usprawiedliwiał. Piękne ręce miała całe obnażone, na piersiach niedostatecznie okrywającą je chusteczkę, nóżki bose w ladajakich trzewikach. Tylko młodość wielka i prawdziwa piękność co płynie z ducha, mogą nie zbrzydnąć tak się przedstawiając oku.
Był to, mówiąc dzisiejszym językiem, obrazek realistyczny nadzwyczaj wdzięczny, chociaż nędza go odmalowała.
Zamiński patrzał i nie znalazł słowa na powitanie. Lucia nieco ochłonąwszy, poprawiła chusteczkę i zdawała się z męztwem oczekiwać rozmowy, a nawet z pewnem wzruszeniem, które się mogło nazwać radosnem.
— Pan? tu? — odezwała się pocichu.
— Ja! i — słowo daję że umyślnie dla pani, choć pod pozorem odwiedzenia państwa Manczyńskich.
— Dla mnie? pan? — potrząsła głową. Twarz jej przybrała wyraz męztwa i energii nadzwyczajnej. Spojrzała śmiało w oczy mówiącemu.
— Nieprawdaż, — rzekła trochę szydersko, — znajdujesz hrabia, że w tych warunkach w jakich dziś jestem — dogodnie będzie pomówić ze mną?
Zmieszał się hrabia i krok się cofnął. Krew mu twarz oblała.
— Pani byłaś i jesteś nielitościwą, nawet dla tych co jej najlepiej życzą, — odezwał się urażony.
— Chciałeś hrabio powiedzieć zapewne, nielitościwą nawet teraz, gdy sama potrzebujesz litości! niestety!
Przepraszam, — dodała Lucia — świat, ludzie, losy nie nauczyły mnie być inną jak jestem. Owoc który nie znał słońca, nie dojrzewa, gorzknieje.
Hrabia patrzał na nią gdy mówiła z wyrazem, w któ-