Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 01.pdf/071

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rym i namiętność odkryć było łatwo, i trochę gniewu i jakby przykrość z doznanego zawodu. Lucia zmierzyła go chłodnemi oczyma.
— Wdzięczną panu jestem żeś mógł pamiętać o mnie biednej i niezasługującej na wspomnienie, — odezwała się spokojnie. Widzisz mnie w nowej metamorfozie, która wątpię aby była w jego oczach korzystną. Pamiętamy się z tych czasów gdym ja z bukietem, osypywana oklaskami wychodziła na estradę, a dziś, dziś jestem prostą służebną chorej matki z zapracowanemi rękami, prawie w łachmanach. Widzisz pan.
— Właśnie dowiedziawszy się że pani możesz potrzebować przyjaznej ręki, rady, opieki, nie wahałem się — rzekł hrabia.
Nie dała mu dokończyć.
— Dziękuję panu, dziękuję, — zawołała żywo, — pomódz nam może tylko Bóg; zresztą jakiemże prawem uciekałabym się do niego! Nie mam żadnego.
— Bo pani wierzyć nie chcesz, — począł hrabia.
Znowu Lucia mu przerwała.
— Nie nie chcę ale nie mogę uwierzyć ażebyś pan, pan, hrabia, mógł się interesować kimś takim jak ja, chyba chwilowo dla zabawki, a ja — za rozrywkę nikomu służyć, być igraszką — nie potrafię.
A! tak, — poczęła z gorączką jakąś — w mojem położeniu powinnabym może być powolniejszą, — niestety! Pan Bóg mi w serce wlał taką dumę i poczucie godności, że z siebie nawet dobrej córki zrobić nie mogę. Jestem i dziś w tych łachmanach, — dodała chwytając oburącz i potrząsając sukienką — jestem i dziś tą fantastyczną artystką, której usta nie umiały kłamać.
— Panno Anielo, — wtrącił hrabia — pani jesteś zbola-