Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 01.pdf/026

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

że jest z książęcego domu, pan po ojcu wziął żyłkę taką, że zastaw się, a postaw się i żeby mnie było!
Szkoda ich, bo państwo dobre, a natury nie przeinaczyć.
W ten sposób zapieczętowawszy opowiadanie kondolencyą, żywo się zabrał do wyjścia gospodarz, czując, że już się może i do zbytku wygadał; hrabia zadrzemany, z głową spuszczoną siedział nad niedopitą herbatą. Cały się zdawał zatopiony w jakichś głębokich kombinacyach i rozmysłach.
Gdy się ciemniej zrobiło i świece przyszło podawać, Wicuś się sam z niemi pofatygował, zbierając zarazem ze stołu herbatę.
Kilka razy wśród tych zajęć rzucił mu różne zapytania pan hrabia, ale że i pan Karol przesuwał się po pokoju, rozmowa przy świadku nie szła.
Wicuś stał się nadzwyczaj powściągliwym. Już się miał usunąć całkiem, życząc dobrej nocy, gdy hrabia wahając się, jakby zawstydzony, przybliżył się ku niemu, walcząc z pewną obawą, którą po nim widać było. Zniżył głos.
— Nie mógłbyś mnie acan objaśnić — rzekł — w Żabiem, tak, zdaje mi się że w Żabiem, ma podobno przebywać... jedna... jedna osoba.
Wicuś zmierzył go bystro oczyma.
— Ja tam wszystkich znam — szepnął.
— Niejaka panna Aniela, muzyczka, grająca bardzo pięknie na fortepianie — dokończył ciszej jeszcze hrabia.
Karczmarz głowę podrzucił do góry i rękę, jakby mówił: wiem! wiem ja!
— Myślę, że we dworze u Manczyńskich? hę? — rzekł hrabia.