Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 01.pdf/025

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

śmierci podkomorzynej starego sługę napadli, prosili, męczyli, nękali i obiecywali złote góry; nie powiedział nic, tylko ciągle jedno: Jam ich nie wziął, u mnie ich nie ma.
Ludzie gadają, że gdzieś dla wnuków to złożone i opisane, żeby stracić nie mogli.
Co biedny Zarzecki odpokutował za te pieniądze, Bogu jednemu wiadomo. Trzymali go już w kozie zamkniętego przez cały rok, przychorował, zlękli się aby nie umarł, puścili. Dawali mu tysiącami, żeby wydał co wie, ale i to nie pomogło. Juści gdyby on co wiedział, mając familię w biedzie, zmiękłby w końcu.
— Cóż to za jeden? — zapytał hrabia.
— Bóg go wie, mówił Wicuś. — Ubogi szlachetka, na oko taki człowiek jak i drudzy. Trzeba wiedzieć, że i wódkę lubi, a zakrapia się dobrze; ale choć sobie podpije, nie dobędzie z niego nikt, czego on nie zechce. Nędzę cierpi, gorzałkę prostą pije, modli się, a jak bywało za podkomorzynej, tak i teraz ciągle coś struże i dłubie, bo mu się ubrdało, że jakiś młyn osobliwy wymyśli. Żonę ma chorą, która się z łóżka nie rusza, córkę i syna, biedę w domu, sam chodzi odarty — jakże tu myśleć, że u niego miliony leżą?
Hrabia się roześmiał i popędliwie ręką rzucił; począł zamyślony pić herbatę powoli. Karczmarz się nie oddalał, znać było po nim, że ma jeszcze ochotę dalszych objaśnień udzielać.
— Więc powiadasz acan — mruknął hrabia, popijając — że Manczyńscy są w długach?
— A jakby oni nie mieli być w długach? tak między nami powiedziawszy, bo ja nikogo obmawiać nie lubię, tylko co prawda to prawda — mówił Wicuś. Przytem od jaśnie pana to nie wyjdzie. Na takie życie jak ich, i trzy razy tyla fortuna nie starczyłaby. Pani nie może zapomnieć,