Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 03.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Skłonił się; applauz mu dano i huknęli zewsząd, podnosząc ręce:
— Ani kroku dalej!...
Stał chwilę podkanclerzy.
— Proszę o głos, ucha mi dajcie!
— Mów, mów...
— Ciężką ofiarę dla ojczyzny ponieśliście, to prawda — począł, ale gdy się co w połowie uczyniło, nie trzeba sobie dać sławy odbierać lada kwarcianym. Powiedzą, że szlachta z pola uszła, a ojczyznę płatny żołdak ocalił. Tu o cześć naszę idzie. Daleko ciągnąć nie potrzeba, aby nieprzyjaciela pogromić, dosyć pokazać ochotę...
— Oho, oho! — wymykały się głosy — toć go król przysłał!
— Ja z wami, panowie bracia — ciągnął dalej podkanclerzy, kość z kości waszych... ale dla czci naszej trzeba ofiary! Króla nie opuścicie wy samego.
— Wojsko ma... Niemców ma!...
Radziejowski, nie zważając — puścił się w oratorskie nawoływania; krzyczał, miotał się — rzucał; a choć mu już nie przerywano, gdy w końcu ustał, poczuł, iż go połowa nawet nie słuchała. Gwarzono coraz głośniej, wysunął się Obzolski, któremu w głowie młode piwo szumiało:
— Porzuć wasze to kazanie — krzyknął — myś-