Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 03.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Trupa leżało gęsto na stoku pagórka, ale najwięcej Tatarów; wszędzie oczy otwarte, zaszklone i usta wpół tylko ściśnięte, zpod których białe zęby świeciły... Strach było patrzeć. Każda z tych twarzy zachowała wyraz, z jakim ją konanie pochwyciło, niektóre zdawały się śmiać i urągać, inne kąsać. Szli tak długo, aż Strzębosz krzyknął i padł na ziemię. Tuż przed nim leżał Xięzki, porąbany, stężały już i zimny, z obłamkiem szabli w prawej ręce, a obuszka rękojeścią w lewej.
Nie można się było omylić.
Węgorzewski stanął, przeżegnał się i Anioł Pański odmawiać zaczął.
Dyzma, pochylony nad ciałem, jak dziecko się rozpłakał. Przez długi czas płacz jego i modlitwy starego słychać tylko było, wtem Węgorzewski na pachołka zawołał:
— Nosze mi zróbcie, a no żywo, abyśmy tu nie nocowali, siekierki za pasem macie, a chrustu nie brak tuż. Nie damy mu przecie w kurhanie wspólnym z pospolitym trupem w niepoświęconej ziemi leżeć: na lepszy grób i pamięć zasłużył.
Nie ruszyli już ztąd, aż nosze dla ciała gotowe było, co wiela czasu nie wymagało.
Gdy nieboszczyka z ziemi podjęto, lepiej się jeszcze okazało, przeciwko wielu on tu walczyć