Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 03.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bo wojsko całe niemal, krom ciężko rannych, snem już zjęte, leżało jak kłody. Gdy się tak między szeregami przedzierał Strzębosz, postrzegł chłopaka z latarnią, a za nim łatwego do poznania Węgorzewskiego, do którego pośpieszył.
— Na miłego Boga, wy mnie pewnie objaśnicie, gdzie ja wuja Staszka znaleźć będę mógł?! Tylkom co już po bitwie powrócił.
Węgorzewski smutne podniósł wejrzenie.
— Ja właśnie za nim się oto włóczę — rzekł — i ani go znaleźć, ani nawet dopytać nie mogę. Wśród bitwy wiem, że go podchorąży Ślazki na czas wyręczał, bo się Xięzkiemu bić zachciało. Wpadł w gąszcz, siekąc zgłodniały, ale potem go już nie widział nikt.
Mniej więcej miejsce mi oznaczono, gdzie się on zawieruszył: wlokę się więc, chodź za mną; a no po drodze na każdego naszego trupa patrzeć potrzeba. Dużo naszych też leży, Boże mój, złotych ludzi, dla tej hołoty bezecnej zasakryfikowanych!
Westchnął głęboko.
Zapytał Dyzma: jak był Xięzki do bitwy odziany i uzbrojony? — ale stary sobie dobrze tego przypomnieć nie umiał. Wiedział tylko, że na misiurce piórka czaple sterczały.
Straszna to była nocna wędrówka na pobojo-