Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 03.djvu/095

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

uśmiechało mu się wdzięcznie, przyjmowało go mile, ale zarówno zalotnie i innych. Stary Massalski, który się dla niej przebrał poeuropejsku i włożył perukę — śmieszył ją, lecz książęcy jego tytuł może ją kusił, a wpływ matki... codzienny, nie mógł być bezowocnym.
Strapiony Dyzma wybrał się raz i drugi z zamku, krążąc około domu na Starem Mieście, zasadzając się pod Ratuszem, w ulicach, — ale dziewczęcia, strzeżonego, nie spotkał. Miał tylko przyjemność widzieć starego księcia, przybywającego codzień ze szkatułeczkami i zwitkami, którego byłby ubił, gdyby mógł. Stolnik zaś, doskonale pamiętający twarz każdą, uśmiechał mu się jako znajomemu, gdy go spotkał, i wielce uprzejmie pozdrawiał.
Myślał zpoczątku Strzębosz z nim się rozprawić — lecz byłby się na śmiech naraził, bo stolnika za pół obłąkanego miano.
Przez kilka dni tak pobłądziwszy z rozpaczą w duszy, sam już nie wiedząc, jak sobie radzić, poszedł powtórnie do Bertoni.
Przyjęła go mrucząc, kwaśno i spytała w progu:
— Czegóż jeszcze chcesz!... czego?... darmo się nie włócz — nic nie wskórasz.
— Ale na Boga miłego! — krzyknął Dyzma zrozpaczony — toż macierzyńskich dla dziecka nie masz wnętrzności, żeby je na łup szalonemu