Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 03.djvu/096

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dawać! Cały świat wie o nim, że rozumu nie ma.
— A ja wam tylko go tyle życzę, co jemu pozostało — odparła równie gwałtownie Włoszka.
— Król jest opiekunem panny Bianki — mówił dalej Dyzma, myślicie, że mu miłem będzie, gdy się o tem dowie? Wyrzecze się i was i jej: za to ja wam ręczyć mogę.
Bertoni śmiechem szyderskim przyjęła tę pogróżkę.
— To nasza sprawa — burknęła — nie opiekujcie wy się tylko moją dziewczyną. Z królem ja będę wiedziała jak poczynać; nie taki on straszny, jak się wam wydaje.
Dyzma umyślnie głos podnosił, sądząc, że może nim z kryjówki wywabi dziewczę i choć zobaczyć ją będzie mógł; lecz jej w domu nie było, czy się pokazywać nie chciała, — nie wyszła. Doczekał tylko przybycia stolnika, który, zobaczywszy go, niespokojnie po kieszeniach szukać począł czegoś i dobył nareszcie spinkę turkusową.
— Ponieważ miałem honor poznać waćpana dobrodzieja — rzekł z ukłonem — niech-że mi wolno będzie zapisać się w pamięci jego tą miłą pamiąteczką.
Strzębosz, odtrąciwszy datek, wybiegł jak szalony.
Obawiał się, aby królowa nie pośpieszyła z li-