Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 03.djvu/065

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Radziejowski nie dał się rozmowie obłąkać i przejść na Kozaków, powrócił do króla.
— Nie mam ja nic przeciwko nabożeństwu — rzekł — boć bez Boga nic się nie wiedzie — ale u nas już i księży i modlitwy więcej, niż mustry i ćwiczenia. Żołnierz nie mnich, a Pan Bóg od niego nie wymaga różańca, ale tatarskiego tańca.
Morawiec to głową potwierdził; śmiać się poczęto.
— Zrzucił mniszy habit — mówił Radziejowski — ożenił się, ale zawsze w nim klechę czuć, i takim będzie do końca.
Cały tu wieczór upłynął na ubolewaniu nad losem Pawłowskich, jakby ofiar niewinnych, i wszyscy, co ztąd wyszli, wynieśli z sobą do obozu narzekanie a naganę, nietyle sądu, który musiał wedle artykułów skazywać, jak króla, który prawa łaski zażyć nie chciał.
Cieszył się podkanclerzy, zwłaszcza, gdy jego przepowiednia się ziściła: wistocie Pawłowscy obaj z wielką ostentacyą, wpośrod obozu, przy otrąbieniu wyroku, straceni zostali.
Poszedł popłoch po wojsku, ale i niechęć do króla wielka. Nie było czasu rozprawiać, gdyż zaraz nazajutrz przybył Koniecpolski, chorąży koronny, który, pułki swoje pod Beresteczkiem zostawiwszy, z niewielkim pocztem, nadbiegł, oznajmując, iż Kozacy i Tatarowie nadciągają,