Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 03.djvu/051

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A mnie ciebie brak! Co ty tam wielkiego dokażesz w regimencie? Bić się potrafi każdy, ale rozumnie sobie począć i sprawić się z delikatnem poselstwem, nie lada kto umie.
Pochlebiało to Strzęboszowi. Wracał do wuja i chwalił się. Xięzki mruczał:
— Cóż ty chcesz na kursora królewskiego wyjść? a potem co? Pilnuj chorągwi i nie myśl o bzdurstwach.
Po wyjeździe podkanclerzyny, po długiem milczeniu królowej, gdy się potrzeba okazała zaufanego człowieka do Warszawy słać, ktoś podszepnął Strzębosza.
Kazano go do króla wołać.
Jan Kazimierz mu rękę położył na ramieniu dobrotliwie, i szepnął:
— Gdybyś ty mi do Warszawy pojechał?
— N. Panie — odparł Strzębosz — jestem pod regimentem i władzą wuja mego, Xięzkiego, ten już i tak mi zadaje, że niedosyć mam rycerskiego ducha.
— Gdzie wasza chorągiew stoi w obozie? — spytał król.
Dyzma o ile mógł dokładnie miejsce oznaczył. Nazajutrz król podjechał ją lustrować. Stał Xięzki na przodzie, a znał go Jan Kazimierz, jako jednego z tych, co szablą równie, jak językiem ostro siekli.