Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 02.djvu/194

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zaraz zimno zbywał, tak i teraz się sposobił nie dopuszczać do znaczniejszego dowództwa. Wszyscy księcia Dominika Zasławskiego obrońcy i zausznicy podszczuwali na niego i jątrzyli. Można już było przewidzieć zawczasu, że się tu wznowi przy lada zręczności kwestya, jeżeli nie buławy, to czynnego nad znaczniejszemi oddziałami dowództwa.
Nawet najznaczniejsi i najdzielniejsi ze starszyzny, ciągle tak słysząc wynoszących i sławiących Jeremiego, jako jedynego człowieka, który się Kozactwu pożyć nie dawał — krzywili się i dąsali, przeciwiąc temu, żeby on miał być takim, który równego sobie mieć nie mógł.
Ci zaś co niechętni byli królowi, jak Podczaszy Sandomirski, wynosili Jeremiego, sławili Kalinowskiego, wielbili starca już Potockiego, aby Jana Kazimierza tem niezdolniejszym uczynić.
— Gdzież on kiedy wojował i sztuki się tej uczył? — mówiono. — Zamłodu, na pierwszy początek postradał cały swój tabor i sam ledwie życie uniósł, potem w sutannie chodził i w chórze śpiewał, zabawiał się i kłócił, ale w polu nie bywał. Takiemu hetmanowi całe wojsko Rzeczypospolitej zdać — choćby mu i radę do boku przystawiono — niech Bóg uchowa. Na zgubę poprowadzić może. Choćby się swojego Przyjemskiego radził — nic nie poradzi.