Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 02.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tymczasem, mówią — zawołał ktoś z boku — że Chmiel Hana zapraszając i namawiając go do zerwania traktatu, zapewnił, iż tylko teraz iść ma po łupy, a będzie z tego ula podkurzonego miód brał garściami, pszczół się nie mając co obawiać.
— Han też się dał namówić — rzekł inny. — Wlecze się z ordą ogromną, słyszę i dewastacye czyni straszne.
— Pomścimy je — wtrącił nadchodzący Jaskulski. — Wiem z pewnością, że król, mając wyciągnąć radził się astrologów; gwiazdy okazują zwycięztwo wielkie...
— Ja gwiazdom nie wierzę! Szalbierze są — zamruczał inny.
Xięzki i Strzębosz, podziękowawszy za jedzenie, musieli przecie z gospodarzem po kubku wychylić, a Dyzmę, jako przybywającego z Warszawy, zaraz wzięto na spytki, co się tam działo; musiał rozpowiadać, że się gotowano iść i jechać bardzo rychło...
— Słyszę — rzekł Jaskulski — iż do Lublina Nuncyusz przybywa do króla: zamówiono mu już kwaterę. Lubomirski też, marszałek, który króla sobie naraził, jedzie podobno go tu przebłagać.
— Wątpię, aby tego dokazał — odezwał się