Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 02.djvu/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wąsami rozrosły i obcisło odziany szlachcic, na którym odzież zdawała się pękać, tak ciasno na nim leżała, co budowę jego ciała ogromną, silną i kształtną doskonale uwydatniało — tym razem, mości tego, pospolite ruszenie zawodu nie uczyni, zewsząd są wiadomości najlepsze. Sami wojewodowie prowadzą, książę Dominik też idzie!
Rozśmiał się pogardliwie, rzucając ramionami.
— To tylko enigma, jak długo szlachta wytrwa z nami w polu, bo ona za domem zatęskni, a jak jej się krupniku jejmościego zechce, żadna siła nie strzyma!
— Ja dłużej, jak za sześć tygodni nie ręczę — wtrącił drugi.
— A gdy wojna się tak prędko nie skończy, to co? — spytał wąsaty olbrzym.
— To nam ona spadnie na ramiona — zawołał inny — ani chybi, i będziemy musieli sami reszty dokonać.
— A ja sądzę — rzekł inny — iż chyba Bóg nie łaskaw, nawet czterech tygodni cała sprawa nie potrwa. Takiego wojska, jak oto nasze będzie, ani Tatarowie, ani Kozacy nie widzieli jeszcze. Gdy potężną nawałą padniemy na nich, zgnieciem na miazgę.
Stojący obok niedowierzająco się rozśmiał.