Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 02.djvu/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Uchodzić już nie było sposobu.
Przed nimi stał pan Strażnik polny i uśmiechniętą twarzą witał Xięzkiego, jako pożądanego gościa, choć pod namiotem miał już ich więcej pół setka, dobrze podochoconych...
Średnich lat, ale młodo bardzo wyglądający, świeży, rumiany, pięknéj twarzy rycerskiego wyrazu, pan pisarz polny miał w sobie coś tak pociągającego, że się jego uprzejmości oprzeć było trudno. Przyjacielski, usłużny, dobry, zawsze gotów i do wypitej i do wybitej, do godzenia spraw, i łagodzenia waśni, był jednym z ulubieńców obozu i znanym niemało wszystkim.
Ze stroju dosyć kuso obciętego nową modą, świeżego i starannie uszytego, choć już potarganego i przy stołach przed czasem poplamionego, widać było, iż Jaskulski ubierać się lubił i chciał wyglądać pięknie. Znano go też i z tego, że do kobiet lgnął, a one za nim przepadały. Wąsik do góry podkręcony, włosy w puklach, oczy czarne pełne ognia, usta rumiane uśmiechające się, policzki różowe, cera świeża, daleko go młodszym czyniły, niż był.
— Xięzki — wołał — a nie czyń że ty mi tego dyzhonoru, abyś mój namiot pominął, ust nie umoczywszy, chleba nie przełamawszy.
— Strażniku kochany — wołał Xięzki — czasu nie mam, prowadzę nowo zaciężnego siostrzeń-