Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 02.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

też dzieciom nic, krom długów, nie zostawi. Człowiek z kośćmi poczciwy, żołnierz dobry, rzecz swoją zna, ale worek dziurawy. Co pocznie, gdy nam przyjdzie wyciągać ztąd? — nie wiem, bo, że się już wszystkim winiarzom i sklepom korzennym zadłużył... to pewna.
Xięzki szukał napróżno przejścia, któreby mu wyminąć Jaskulskiego dozwalało, ale naprawo urwana była ziemia i stok tak stromy, iż tędy ujść nie było sposobu, a wlewo namioty stały gęsto spojone między sobą wozami, przez któreby chyba przełazić przyszło, co było niepodobieństwem, bo naładowane wysoko niedostępne były.
Nie pozostawało więc nic, tylko się bokiem przesuwać, gdyby można, niepostrzeżonym, co dla Xięzkiego, ulubionego i znanego wszystkim, było całkiem niemożliwem.
To też zaledwie się przybliżyli ku namiotom, Kłodziński, rotmistrz stary, z potężnym kubkiem stojący z kraju biesiadujących, krzyknął:
— Staszek! Stój! hasło! Nie ujdziesz! wziąć go. Nie wie hasła!
A tu już gromadą zpod namiotu rzucili się towarzysze wołając — „Xięzki! Xięzki“, i Jaskulski sam wypadł naprzeciwko niemu, krzycząc:
— Gdzie? gdzie? a dawajcie go tu... dawajcie!