Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 02.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nazżymawszy się długo, Bertoni zwróciła się z miną pogardliwą ku niemu.
— Przyjdę — rzekła — ale waszmość sobie nie pochlebiaj i nie wyobrażaj, żebym ja kiedykolwiek, choćbyś jaką miał protekcyą króla, pozwoliła się zbliżyć do mego dziecka.
Sto razy to słyszałeś ode mnie.
— Tak jest — odparł Strzębosz — słyszałem, słucham, słyszę, i — nie wierzę.
Chciał mówić dłużej, ale Włoszka, do najwyższego stopnia rozdraźniona, rzuciła się ku drzwiom i wyszła, zamykając je za sobą.
Dyzma po chwili wynosić się musiał.
Wieczorem król sam zagadnął o Włoszkę... wprowadził ją Strzębosz. Jan Kazimierz stał zakłopotany.
— Widzisz — rzekł do niej — gotuję się na wielką wojnę. Raz z tem obrzydłem chłopstwem skończyć potrzeba, co przy pomocy Bożej teraz się musi dopełnić. Wkrótce wyciągniemy.
Przeszedł się po izbie parę razy.
— Masz tam kogo znajomego we fraucymerze podkanclerzyny? — zapytał, nagle stając przed starą.
— Ha! jeszcze to nie wywietrzało! — odparła Bertoni.
Król się zmarszczył.
— Nie mów mi o niej lekko — rzekł poważnie —