Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 02.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jowska, panny Maryi d’Arquien. — Nie jestem tak złośliwą, abym wierzyć miała temu, co rozpowiadają ludzie, ale przywiązanie królowej do tego dziewczęcia jest uderzającem. Czeka ją też pewnie los świetny... bo i piękność wiele obiecująca.
— Nie mogę temu zaprzeczyć — odezwał się Tyzenhauz — lecz dobrze już wie o tem, że jest piękną...
— Dziecko to jeszcze — szepnęła podkanclerzyna.
— O latach jej, naturalnie, nic się dowiedzieć nie można — począł Tyzenhauz — ale wnosząc ze wzrostu i postawy — musi już mieć około piętnastu...
Tu mała nastąpiła pauza; pokojowiec się obejrzał, czy ich kto nie słucha.
— N. Pan — odezwał się zniżonym głosem — wczoraj mnie bardzo pilno rozpytywał o panią podkanclerzynę. Musiałem mu się przyznać, że tu byłem. Ktoś pewnie — bo nie ja — rzekł z uśmiechem Tyzenhauz — ktoś musiał donieść, że pan podkanclerzy zbytecznie się tu chce rządzić. Król mruczał, bardzo tem oburzony, i dał się z tem słyszeć, że źle-by było nadto okazywać powolności... To jego rada — ja ją powtarzam.
— Rada bardzo dobra — przerwała podkanclerzyna — szkoda tylko, że mi jej posłuchać tak