Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 02.djvu/118

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    trudno. Nie mogę z nim prowadzić wojny, a widzieliście jak moich próśb słucha. Wczoraj prosiłam o tego konia i rząd, a dziś właśnie wybrał je sobie na przekorę.
    — Gdyby kawalkator wprzódy pani podkanclerzyny rozkazy otrzymał — musiałby się do nich zastosować, a p. Radziejowski nie śmiałby też pewnie się sprzeciwiać.
    Spojrzała na niego podkanclerzyna.
    — Nie znasz go — odezwała się — właśnie dla tego, aby okazał swą siłę i wolę, zrobi mi na przekorę; nic go to kosztować nie będzie.
    — Pewny jestem — dodał Tyzenhauz — że Jan Kazimierz chętnieby wystąpił w obronie pani, ale...
    Radziejowska przerwała żywo:
    — Proszę, aby tego nie czynił! a! nie! nie. Już i tak mogą być niepotrzebne plotki o tej króla protekcyi dla mnie; podkanclerzy obróci to przeciwko mnie; mam i tak dosyć do przecierpienia.
    Radziejowska okazała się tak niespokojną, iż młody gość musiał ją upewnić, że się wcale obawiać nie potrzebuje fałszywego kroku ze strony króla.
    Zabawiwszy dosyć długo w pałacu Kazanowskich, Tyzenhauz opuścił go wreszcie i na zamek powrócił.
    Dni kilka upłynęło. Król był tak niespokojny o panią Kazanowską, sam nie chcąc jej teraz od-