Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 02.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tem, na krok popchnąwszy od siebie i wskazując nań ręką — zawołał:
— Panowie a bracia! proszę, przypatrzcie się temu młodzieńcowi. Choć malować! piękny, zdrów, silny, a co po nim komu? Wziął barwę dworską, mówią, że go król jm. miłuje, ale to próżniak! Powiedz ty mi, cóż z ciebie będzie? hę? Dworskie pomiotło?
Zaczerwienił się Dyzma.
— Przepraszam — rzekł — będzie ze mnie żołnierz, bom właśnie umyślił barwę złożyć, a zbroję wdziać?
— Naprawdę? — podchwycił Xięzki — no, to chodź-że, abym cię raz jeszcze uściskał, ale już, kiedy tak, to ja cię do mojego pułku panów Sobieskich zabiorę.
— Zgoda! — rozśmiał się Strzębosz — idzie tylko o konsens króla jmci.
— Król, król — krzyknął Xięzki — nie może odmówić, bo sam wkrótce będzie musiał zbroję wdziać; ja wojnę i krew czuję w powietrzu. Na dworaków starczą niedołęgi i kaleki.
— Ale, ale — wtrącił Rzewuski rotmistrz — właśnie pod ten czas, gdy nami Francuzka rządzi, moda i polityka, samą śmietankę biorą do dworu.
— Z francuzami — dodał Święcki, drugi towarzysz Xięzkiego, chorąży Lubomirskich regi-