Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 02.djvu/075

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

swych wypowiedzieć nie mogła, a długich wywodów król słuchać nie miał czasu. Przerywał jej kilka razy, dworzanie z tej napaści śmiać się zaczęli i parskać, to podbudziło do śmiechu króla, a Włoszkę do wściekłości.
Zapomniała się zupełnie. Szczęściem tylko, że nie wszyscy rozumieli, co po włosku wywoływała.
— Taki z ciebie król! malowany! Co jejmość każe, to robisz... co magnaci podyktują, co sobie piękne panie wyproszą! Jam też śmieszna, że na takiego rachowałam. Nikomu z ciebie nic... Głoszą twoje zwycięztwa!... a świat się z nich śmieje; powiadają, żeś się z łyk Tatarom wykupił. Dobrze ci tak... dobrze ci tak!!
Jan Kazimierz śmiać się przestał, ale się nastraszył i rozgniewał.
— Milcz — krzyknął do Włoszki — bo cię wyprowadzić każę. Masz co do mnie, a Strzębosz ci nie do smaku, pisz petycyą. Ja się z babami ujadać nie mam czasu.
To powiedziawszy, szybko zawrócił się i wyszedł, a Bertoni z pośrod szydzących i śmiejących się z niej dworaków co prędzej uchodzić musiała. Tymczasem koszyczek pomarańcz przeznaczony dla króla, padł ofiarą. Jeden z młodszych pokojowców pochwycił pierwszą, za nim drudzy po jednej i po dwie tak żywo zaczęli zabierać, że