Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 01.djvu/164

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    W chwili, gdy już miał zająć w niej miejsce, obejrzał się i zobaczył Strzębosza.
    Jakim sposobem wąsik jego i twarzyczka przypomniała mu Bertoni i jej córkę, tego nie potrzeba tłómaczyć; ale co trudno się daje zrozumieć, to, że mu fantazya przyszła w towarzystwie Strzębosza zajechać na Stare Miasto do Włoszki.
    Był w nadzwyczaj doskonałym humorze, ciekawy zobaczyć ową sławną piękną Biankę, o której wdziękach tyle słyszała; przytem figiel jaki miał wyrządzić starej wprowadzając z sobą Strzębosza, dosyć mu się uśmiechał.
    — Słuchaj Strzębosz — rzekł, przechylając się ku niemu — co ty myślisz? Ta stara Bertoni czy śpi już, z kurami poszedłszy do łóżka, czy?...
    Dyzma nie dał dokończyć.
    — N. Panie, tam czasem do północy śpiewają i grają.
    Trochę się zawahał Kazimierz.
    — Ale jak ty mi piśniesz, żem ja tam był...
    Dyzma już szeptał coś na ucho woźnicy i sam na drążku stanął przy nim; kolebka ruszyła.
    W ulicy panowały ciemności, ale droga była znaną, a dalej odjechawszy, mogli zapalić pochodnie, których zapas mieli z sobą.
    Król, popełniwszy nierozwagę, zaczynał jej żałować i obawiać się, aby go nie poznano; gotów