Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 01.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

był już zawrócić: ale wołał napróżno Strzębosza, który tak był przejęty swem szczęściem, iż ogłuchł na głos pana.
Zatrzymała się kolebka, ale król wysiadać nie myślał; wyjrzał z niej na kamienicę naprzód: świeciło się we wszystkich oknach górnego piętra.
— Strzębosz! słuchaj-no — zawołał, wychylając się — idź na górę, wywołaj do mnie Bertoni. Mogą u niej być goście, a nie chcę, żeby mnie tu widziano. Powiedz jej, że kolebka stoi u drzwi.
Dyzmie tego tylko było potrzeba, ażeby go spuszczono z łańcucha. Drzwi kamienicy nie były jeszcze zamknięte, a choć na wschodach panowały ciemności, instynktem na nie trafił. Kto wie? bywał tu już może.
Zastukał, ale muzyka pono nie dawała słyszeć dobijania się do drzwi, musiał więc wnijść, aby królowi nie dać czekać długo.
W przedpokoju stała właśnie wystrojona Bertoni, rozmawiając ze sługą, gdy w progu ukazał się Strzębosz.
Dyabeł ani upiór nie uczyniłby na niej straszniejszego wrażenia; zaczęła krzyczeć w niebogłosy, ale Dyzma przyskoczył do niej.
— Król jest ze mną! król! na Boga! cicho... król.
Z pokoju, w którym zabawiano się i śpiew[ano,]