Przejdź do zawartości

Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 01.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzy staruszkowie z senatu czuli się w te dni wilgotne gorzej, kilku z nich leżało; ale Strzębosz, choć mu za kołnierz ciekło, gwizdał, a do Jana Kazimierza przybywał z tak wesołą twarzą, że i jemu dodawał otuchy.
Tu wszystko, począwszy od deszczu i błota, na dobre tłómaczył.
Wistocie samej sejm, jeszcze bardzo niepełny, bo wielu było w drodze, a o innych mówiono, że wcale nawet przybyć nie mieli, stąpał tak, jak człowiek przestrzeżony, że gdzieś w żelazo lub w dół wpaść może.
Lękano się dotykać pewnych okoliczności i osób, inni znowu, całą winę na kilku składając, chcieli ich wywlec tu i pod pręgierzem postawić. Rozumniejsi jak tarczą osłaniali się elekcyą, wołając o jej przyśpieszenie.
Strzębosz, który miał węch doskonały, gdy przewidywał, że w sejmie przyjdzie do ważniejszych rozpraw, dotrzymywał placu pod szopą, innych dni dobiegał do Nieporętu. Przyłączał się, to do dworu ks. Albrechta Radziwiłła, to do ludzi marszałka Kazanowskiego, a poza szopą, między szlachtą, nie potrzebował nikogo.
Ponieważ już w samych początkach podział na dwa obozy zaczynał się czuć dawać, Strzębosz pilno unikał deklarowania swej barwy, czynił się sobie, jak podówczas zwano, neutralistą.