Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 01.djvu/033

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ścią się podniosła od klęcznika i siadła na chwilę na krześle. Spojrzała wbok na źwierciadło w srebrnych ramach, które jej twarz bladą i smutną, ale nie bez pewnego wdzięku, odbijało.
Obrachowawszy czas tak, aby ks. Fleury mógł wprowadzić króla na pokoje, Marya Ludwika podniosła się zwolna, przybrała majestatyczny wyraz twarzy i krokiem wolnym postąpiła ku salce, w której już głosy króla i doktora Sorbony słychać było.
Paź, który na nią u drzwi oczekiwał, otworzył je — weszła.
Jan Kazimierz stał ze zwykłą sobie twarzą kwaśną a dumną, która się zdawała wyrażać wiecznie jakby wrażenia świeżo doznanego zawodu i przykrości. Niezmiernie rzadko widział kto króla wesołym, oprócz jego karłów, poufałej służby i nielicznych przyjaciół.
Narzekanie, sarkazm, szyderstwo, przychodziły mu najłatwiej, a wszelki jakikolwiekbądź przedmiot rozmowy w jego ustach zmieniał się w opowiadania o sobie. Zwrot ten do siebie był nałogowym. Było to charakterystycznem.
Zwykle żółty i ciemnej płci, na której tylko ślady ospy jaśniej się zarysowywały, ust dumnie wykrzywionych, nadąsany, tym razem był może chmurniejszym, troską jakąś przesyconym mocniej, niż kiedykolwiek. Królowa dała mu, natu-