Przejdź do zawartości

Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 03.djvu/216

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na koń wsiadać przyszło; bębny się odezwały, rozwinięto szeleszczące w powietrzu chorągwie, trąby wesoło ale krzycząco grać zaczęły.
Ucichło potem i wielkim chórem ozwała się jak kościelny chorał poważna, odwieczna, tylekroć zwycięzka Bogarodzica ze swą zwrotką o miłosierdzie do Boga.
Kirye elejson!
Król z głową spuszczoną jechał zadumany.
Dzień poczynał się robić szybko i wiatr powstał nagle, który z tyłu wojska wiejąc zapowiadał, że w razie spotkania z nieprzyjacielem, po dość długiej suszy, wyschłej ziemi poruszone pyły w oczy mieć będzie. Pierwszy uradował się temu Żółkiewski. Konie rżały i prychały wesoło. Chmury nagromadzone na wschodzie rozstępywały się i znikały. Wojsko szło skończywszy pieśń w uroczystem milczeniu, gdyż zdala już poza mokremi łąki i oparzeliskami za Pilicą jak okiem zajrzeć widać było szeroko bardzo rozłożone rokoszanów siły.
W wojsku kwarcianem bystre oko Bajbuzy dostrzegło podejrzanego ruchu jakiegoś.
Dano znać do szykowania się ku bojowi; kto miał dać pierwszy znak i uczynić krok stanowczy dopiero się tu miało rozstrzygać.
Rotmistrz jechał u boku króla, gdy Myszkowski dał mu znak, aby się zbliżył do niego.
— Zaszło coś niespodziewanego — rzekł —