Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 03.djvu/215

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chało. Żółkiewski stał już we zbroi i hełmie, gotów na koń, buławę mając za pas zatkniętą. Z drugiej strony byli dwaj Potoccy; Chodkiewicza nie dostrzegł chorąży.
Zaledwie ksiądz przeżegnał, gdy wszyscy śpiesznie rozpierzchać się zaczęli.
— Zebrzydowski stoi pod Warką i przeprawił się już przez Pilicę, ale go pośpieszywszy zastaniemy jeszcze w tem miejscu. Musimy ciągnąć zaraz — rzekł hetman witając króla.
Zygmunt posłuchał i dodał z rezygnacyą człowieka, który musi się poddać konieczności.
— Ciągnijmy więc.
— Trzeba pośpieszyć — rzekł zbliżający się Stefan Potocki.
Z tą samą chłodną obojętnością łagodną król szepnął.
— Pośpieszajmy.
Zygmunt zbroję też już lekką miał na sobie. W oczach jego, twarzy, postawie, ruchu, głosie, wyrazie rysów było to niewolnicze zdanie się na Opatrzność, które męztwo i nieustraszoność zastąpić mogło. Trwogi nie okazywał najmniejszej. Wiedział on jak inni, że losy się za kilka godzin rozstrzygnąć miały, ale nie czyniło to na nim najmniejszego wrażenia. Modlił się w duchu. Wiara w Opatrzność czyniła go podobnym muzułmanowi wierzącemu w fatalność.
Nie drgnął mu żaden muskuł twarzy, gdy