Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 03.djvu/214

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dlatego ja dotąd kwarcianych nie jestem pewny... mają wstręt.
Wszyscy ciężko wzdychali.
— Odpowie przed Bogiem kto to sprawił! — potwierdził Bajbuza.
— Czy Djabeł przeszedł do nas? — zapytał Gurski.
— Nie — rzekł Bajbuza — ale od wojewody odstał i porzucił go.
— Zkąd mu ten rozum?
Milczeli wszyscy.
— Strategia może — zamruczał Bajbuza — z djabłami trzeba być ostrożnym.
— Choć Ostrogski się nie przyłączył, a Stadnicki go opuścił, przecież Zebrzydowski z Herburtem mają ludzi kilkanaście tysięcy.
Gwarzyli tak, gdy w oddaleniu od hetmańskiego namiotu trąbka się słyszeć dała, a na to hasło zaczęły się odzywać zaraz inne i w całym obozie wszystko się poruszyło.
— W pochód! na konie! — zawołał spiesznie zawracając się stary Gurski. — Nie dali czasu nawet nakarmić koni, ale... niech się raz to skończy.
Szczypior zerwał się z ziemi i pobiegł na zwiady do niedalekiej królewskiej straży. W namiocie, który umyślnie na ten cel za królem wożono, odprawiała się pierwsza msza święta, której on i kilkanaście osób klęcząc pobożnie słu-