Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 03.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Niewarto opowiadać — rzekł Bajbuza. — Ze wszystkiego najcięższą dla mnie była niewola, a potem rana odniesiona, która mnie w Krakowie tak długo wstrzymała. Teraz jestem na posługi króla i p. hetmana, a głosuję też, aby sprawę tę nieszczęśliwą zatargu braterskiego jakimkolwiek kosztem raz zakończyć.
— Bez krwi nie będzie jej końca! — zawołał Myszkowski. — Straszna to rzecz wyrok taki wydawać, lecz dopóki Zebrzydowski a Herburt żywi będą, póty my spokoju nie skosztujemy.
Król posły za posłami, uniwersały słał za uniwersałami do obłąkanych, zwlekał, cierpiał, naostatek mieczem musi rozstrzygnąć czego łaskawością nie mógł.
Nagrody chcą za to jeszcze, że króla zbezcześciwszy, rzeczpospolitę na obozy rozdarłszy, grawaminów nie dowiódłszy, raczą się skłonić do pacyfikacyi! A cóżby dla cnotliwych pozostało?
Westchnął Myszkowski.
— Gdybyś waszmość z kopijnikami swymi, razem ze strażą króla przy dworze mógł pozostać, chętnieby to król widział. Jeżeli więc p. hetman was nie pożąda gwałtem, bądźcie z nami i dotrwajcie do spodziewanego rychło końca.
— Rad posłusznym będę — odparł Bajbuza — byleśmy istotnie końca i pokoju docze-