Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 03.djvu/125

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    niemcom i włochom na pastwę się dawać nie godzi. Czynniejsi tego ruchu motorowie krzątali się już, gdy rotmistrz z tyłu stojący za Gubiatą, za kołnierz go ujął i jak piłką nim rzucił.
    Przerażony krzyknął litwin, ale poznawszy Bajbuzę, oniemiał.
    Zląkł się okrutnie.
    — Za mną! — zawołał rotmistrz — słyszysz? za mną!
    Nie mógł się opierać Gubiata, bo wiedział, że z rotmistrzem żartów nie było, poszedł ze spuszczoną głową posłuszny. Nie mówiąc do niego słowa, Bajbuza go do swojego namiotu zaprowadził i na wstępie rzekł do Szczypiora.
    — Wziąć go pod straż, a jeśli się będzie wyśliznąć próbował, to go związać.
    Z oburzeniem wskoczył zaraz za rotmistrzem do namiotu niezmiernie poruszony litwin.
    — Za pozwoleniem — zawołał — ale ja jestem, zdaje mi się, wolny człek, szlachcic, i mnie tu nikt nie ma prawa sekwestrować i więzić.
    — Więc o to się rozprawisz później — rzekł Bajbuza — ja ci nie ucieknę, ale ty mi kwarcianych tu buntujesz, tego ja dopuścić nie mogę.
    — Albo mnie rokoszaninem być nie wolno — odparł łagodniej Gubiata — bądź waszmość sprawiedliwym tak jak bywałeś dotąd.
    Proszę o ucho łaskawe. Nic nie jestem winien! nic. Mówię co myślę, a myślę, co mi...