Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 03.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Kazano myśleć i mówić — przerwał Bajbuza. — Ile ci za to dali?
Gubiata spuścił głowę i potrząsł nią.
— Nie dano mi nic — rzekł krótko.
Śmiał się rotmistrz.
— Nie wykłamiesz mi się — dodał — do jutra, póki się rokoszanie nie rozejdą i wszystko to nie skończy, posiedzisz pod strażą.
Gubiata tarł czuprynę.
— Mniejsza z tem — rzekł — ale muszę przypomnieć, że nawet jeńcom wojennym należy się głodu i pragnienia ich zaspokojenie.
Nie odpowiadając Bajbuza się zbliżył ku niemu.
— Słuchaj, trutniu! — rzekł — mów mi prawdę! Kto cię najął, abyś siał tu rozterki... co ci dali?
— Sumiennie mogę wyznać, iż poważnej osobistości, która mnie skłoniła do tego, żem w imię miłosierdzia za Zebrzydowskim przemawiał, nie znam. Ale miał na sobie delię dostatnią i rysiem podbitą, a rysia lada kto nie nosi. Neguję jak najuroczyściej, ażeby mnie miał przekupić, nie jestem przedajny. Dał mi odchodząc, gdy już byłem przekonany, dwa talary, widząc że butów będę potrzebował bardzo rychło... ale od brata szlachcica się przyjmuje pomoc na czci nie szwankując.
To mówiąc złagodniał znacznie Gubiata.