Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 03.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzą, że on ich wszystkie niepoczciwe tajemnice, konszachty, targi, frymarki zna i penetruje. Przepadnie Zebrzydowski a z nim szlachta cała, bo to był jej obrońca.
Śmieli się jedni, ale byli i tacy, co potakiwali.
— Albo to nie było pięknie — mówił dalej niepoczciwy burzyciel — widzieć jak przed tym stutysięcznym tłumem naszym bledli staruszkowie senatory i cicho odmawiali Zdrowaśki. Co to my znaczyli pod Zebrzydowskim? nie stanie go, nie stanie nas, rozpędzą i znowu toż samo jarzmo nam nałożą.
— Jakie jarzmo? — zapytał ktoś.
Gubiata musiał się namyśleć trochę, nim do wyjaśnienia jarzma przystąpił, ale figurą retoryczną zręcznie się z tego wyplątał.
— Waszmość pytasz, jakie jarzmo? — zawołał — albo go na szyi namulanej nie czujesz? Nie wiecie więc, jakie jarzmo nosimy? O tempora! o mores! a więc już tak odrętwieliśmy, iż nawet sromoty i niewoli naszej nie czujemy, i że pytamy kędy jarzmo, gdy ono nas dusi?
Uśmiechał się Bajbuza i chciał z pogardą odchodzić już, gdy się głosy zerwały, że do króla poselstwo za Zebrzydowskim powinni rokoszanie wyprawić, a do niego i inni z rycerstwa się przyłączyć.
Popierano wojewodę, wołano, że go dworakom,