Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 03.djvu/025

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

„Zważ wszystko, kończył to pisanie Bajbuza, z ufnością się na ciebie zdaję. Spytkowej zaś, choćby się ona bezpieczną sama czuła, nie zdawaj na łaskę Bożą, bobym sobie miał do wyrzucenia, gdyby, uchowaj Boże, najmniejsza ją przygoda dotknąć miała. Czasy to są wielkiej turbulencyi i zamięszania, łatwo złemu człowiekowi z nich korzystać.
„Znasz mnie i wiesz, że ja na świecie nikogo nie mam droższego mi nad tę niewiastę. Czuwać nad nią muszę dla mojego sumienia, dla serca i przez miłosierdzie, bo tak jak ona dla mnie jedna na świecie, tak ona za opiekuna, sierota, mnie tylko ma.
„Słowo jeszcze, mój miły Szczypiorze. Tyś zwykł się w wydatkach na grosz oglądać, ja go też dla siebie nierad wyrzucam, ale tam gdzie potrzeba, nie żałuję. Nie żałujże i ty, ani w sprawie bezpieczeństwa Spytkowej, ani na kopijników. Muszą być tacy, abym się ich nie powstydził.
De publicis ci nic nie piszę, bo papier zdrajca, a ja jeszcze nie widzę jasno jak się wszystko obróci. Znasz mnie, żem regalistą nie był, a dziś często zachciewa się niemca tego bronić. Co uczyni hetman, nie odgaduję. Ja z placu już nie zejdę, dopóki się zamieszka ta nie skończy. Leszczakowskiej powiedz niech się modli za nas,