Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 03.djvu/019

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zaciągnie, że u króla o nasze prawa się upomni, ale go poniżyć i dostojeństwa jego nie da sponiewierać.
— O! regalista! — zamruczał Ponętowski. — Cóż to wam tak chodzi o ten majestat pański?
— Bo ja w nim widzę rzeczypospolitej majestatem — rzekł Bajbuza. — Nie poszanujemy króla, jutro tak samo senatorów, bo tego już posłowie przykład dają. A dalej co? żołnierz wodza słuchać nie będzie, no i chłopstwo pójdzie na ichmościów. Przykład z góry!
Wojewoda rzucał się gniewny.
— Nauki nam dawać myślicie? — odparł z dumą.
— Nie — ja sam się od miłości waszej nauczyć chcę, co o tem trzymacie, a spowiadam się z tego, co mam na sercu — rzekł Bajbuza.
— Niepora się wam tłumaczyć — popędliwie przerwał Zebrzydowski — nikt was nie zmusza iść, gdzie nie ma woli i łaski, ale… pamiętajcie, kto nie z nami, ten przeciwko nam.
Ponętowski uśmiechał się, od stóp do głów mierząc oczyma gniewnemi Bajbuzę. Stali chwilę milczący. Rotmistrz zwolna czapkę zdjął z rękojeści szabli, na której wisiała, zabierał się odchodzić.
— Mojej ubogiej rady nie potrzebujecie — odezwał się w końcu — lecz wielu ze mną jest tego przekonania, żeby nim się do ostateczności,