Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 03.djvu/018

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A gdy wam się nie zda — przerwał szydersko Ponętowski — gotowiście z pola bitwy ustąpić?
Bajbuza ostro mu popatrzył w oczy. Nie odpowiedział nic.
— I zmienić z dnia na dzień chorągiew nicby was nie kosztowało? — dodał Ponętowski — a rycerska cześć?
Wstrzymywał się rotmistrz od wybuchu.
— Posłuchajcie — rzekł z góry poglądając na warchoła. — Gdybyście w podróży spotkali nieznanego człowieka i obcowali z nim, a towarzyszyli mu, zaś wśród niej ukazanoby go wam jako zbójcę i łotra, nie porzucilibyście go?
Zmięszał się nieco Ponętowski, nie wiedząc co odpowiedzieć na razie, a wojewoda zwracając do niego, jakby argumentu nie słyszał, wykrzyknął.
— Większość ich taka jest. Dziś idą z tobą, ale jutro wiatr inny zawieje, na wierność rachować nie można.
— Gdyby rzeczy jasno stały — przerwał Bajbuza — ale w ciemnościach kroczyć…
— Szliście przecież nieraz z Zamojskim nie pytając go! — odparł Zebrzydowski.
Przebacie, panie wojewodo — począł rotmistrz — wiedzieliśmy zawsze dokąd szedł, czasem droga tylko, jaką nas prowadził, nie była jasną. Byliśmy pewni, że do wojny domowej nie