Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 03.djvu/011

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w górę podniesionemi, w których głowa na grubym karku siedziała, czarny, opalony, porąbany, równie słynął z szalonego męztwa i wymowy piorunującej.
Umiał przemawiać do braci szlachty, której wymowy nie potrzeba było wytwornej, ale dosadnej. Tak jak bigos i flaki wolała niż pulpety i pianki słodzone, tak i to słowo grube, brudne często, ale śmiałe, porywało ją i zdobywało.
Zebrzydowski z wielu względów sam do niego podobny, chociaż wychowanie więcej go ogładziło, lękał się Ponętowskiego, a oszczędzać go musiał.
Przez niego, przez Pękosławskiego, przez zięcia swego Smoguleckiego mógł na gromady ludzi puścić co chciał, aby je poruszyć.
Tylko Smogulecki się niedarmo przez lat cztery teologii uczył w seminaryum w Rzymie, obok siły i śmiałości, miał przenikliwość i zręczność, gdy Ponętowski od siekiery rąbał.
Ponętowski w progu się zatrzymał nieco, jakby o wnijścia pozwolenie prosił i czekał na nie.
— Chodź — westchnął, papier rzucając wojewoda — jakiż tam duch wieje?
Ponętowski myślał krótko.
— Ono to tak jak przed burzą bywa — rzekł — przerzuca się wiatr. Czujesz go z pół-