Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 03.djvu/010

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Powtarzał on napozór słowo w słowo to, co mówił zmarły, też same czynił królowi wyrzuty, tegoż zdawał się pragnąć, ale popędliwością niepowściągnioną grzeszył.
Zdawało mu się, że do zburzonej a ślepej szlachty odwołując się, mogąc jej, jak mu zaręczali pochlebcy, sto tysięcy na koń wsadzić, miał w rękach swych los rzeczypospolitej, króla, wszystko. Widział się zawczasu panem.
Duma go upajała.
Na zamku gdzie przemieszkiwał teraz, ścisk był nieustanny… zwołany zjazd do Lublina gotowano. Wojewoda siedział w myślach zatopiony nad stosem listów, które rozrzucone przed nim leżały. Był ranek wiosenny, przez okno otwarte łagodne powietrze zdawało się wciskać, aby koić i uśmierzać, ale Zebrzydowski czytając doniesienia i rzucając je, coraz się bardziej unosił.
Wtem w progu ukazał się, drzwi ostrożnie uchylając, Stanisław Ponętowski, znany szaleniec i gwałtownik, co dawno już obwoływał rzeczpospolitę bez królów, a teraz obok Stadnickiego, Herburta, Pękosławskiego, Smoguleckiego mógł stanąć nieprzejednaną swą gwałtownością i zuchwalstwem.
Była to jedna z tych żagwi płonących, które pod strzechę podłożyć dość było, aby pożar wzniecić. Jak z drzewa wyciosany, gruby, silny, ruchów niezręcznych i ostrych, z ramionami