Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 02.djvu/220

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Najnieprawdopodobniejsze potwarze w końcu powtarzane, nabierały jakiegoś pozoru rzeczywistości.
Nad wieczór na placu rumor powstał. Nowy jakiś ferment przybywał. Gubiata już biegł, aby świeżego dostać pieczywa, dopókiby nie ostygło. W godzinę potem był z powrotem wraz z Syrejką litwinem, którego najlepszym swym przyjacielem, kumem, bratem i pokrewnym nazywał. Syrejko sługa Radziwiłłowski był naocznym świadkiem tego, co zaszło w Warszawie, a teraz się na Stężycy odbić miało.
— Mów serdeńko, a nie łżyjże — dokończył przedstawiając go Gubiata — mów.
— Ot jak to było, króliku mój — począł Syrejko, który już po kilkakroć opowiadanie to powtarzając, dobrze się go nauczył.
— Król JMość w senatorskiej izbie siedział, do której posłów powołał. Prawda, że gdy senatorowie razem i posłowie do jednej się zepchną, ciasno bywa, ani słoweczeczka, ale pan Myszkowski marszałek koronny, który wiadomo jak stoi u króla, stanął na przesmyku i nie puszczał.
A tyś co zacz? poseł?
Tedy nasz pan Zienowicz księcia Jegomości przyjaciel i sługa, gdy go odepchnął laską pan Myszkowski, porwał się na niego do szabli… Krzyk! wrzawa, zawołał Myszkowski na straż i nie patrząc że Radziwiłłowski sługa, kazał go