Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 02.djvu/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wziąć pod halabardy. Miotającego się i krzyczącego uprowadzili.
Wtem my, których nas w podwórcu było więcej niż królewskiej straży, uderzyliśmy na alarm. Pobiegł Szargiełło do księcia, który na górze był — Zienowicza pod straż wzięto!
A tu nasi na wschody i straż króla cisną. Szczęściem, że zobaczywszy to książe z okna począł wołać na swoich, aby się nie ważyli szabel dobywać, o włosby była krew pociekła… ale sam jak piorun spadł zaraz na dół, pieniąc się z gniewu i krzycząc: Co ty mi będziesz tu dokazywał i przewodził, ludzi lżył, wypychał i imać kazał? Dlatego, że on domownikiem mym, a jam u was nie w łaskach, znęcacie się nad nim. Nie zniosę tego! nie zniosę.
I zawołał na posłów, aby go przemocą uwolnić pomogli.
Tumult się stał aż w izbie senatorskiej, król pobladł, bo i szczęk szabel słychać było.
Posłowie jednym głosem zawtórowali księciu: Puszczaj Zienowicza.
Ze strony zaś Myszkowskiego poczęli wołać: Jak śmiał pod bokiem króla szabli dobywać, kara za to na gardle.
Ot jak było… ale zmusili Zienowicza, że marszałka przeprosił i puścili go bez sądu.
A no, księciu naszemu tego było nadto —