Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 02.djvu/219

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Szwagier mój wojewoda krakowski za gwałtownie przeciw królowi sprawę podnosi, już się głosy o rokoszu odzywaja, ale w wielu grawaminach ma on słuszność i w tem, że nas król niejeden raz zawiódł, bo go źli doradzcy uwodzą tem, że bezkarnie może co chce.
Zaburzy się kraj rokoszem, zło z tego wyniknąć może większe, niż z królewskiego wahania się i niesłowności. Powiedzże sam, azali jasnem, co czynić mamy?
— Tymczasem szlachta już kipi i wre. Rokosz w powietrzu — odparł Bajbuza.
— Któż wie? panowie senatorowie wczoraj przybyli, wprawdzie nie odniosą do Warszawy nic pocieszającego — rzekł hetman — bo Zebrzydowski wezwany na sejm się iść wzbrania, ale układy niezerwane, może porozumienie nastąpi, gdy król postrzeże, iż coś uczynić musi. Jam niepewien, ani też waszmość rotmistrzu, nie śpieszcie z tem co postanowicie, nie wiążcie się.
Na te słowa wszedł Bykowski kasztelan łęczycki i rotmistrz się cofnął.
Błądził znowu, rad pomiędzy dniem wczorajszym a następnym upatrzeć różnicę. Mała była ona, i nie na korzyść tych, co pokoju pragnęli, bo żywioły burzliwe, jak drożdże rzucone do kadzi, całą ją poruszały. Nawet ci, co wczoraj chodzili zimni, poczynali się zżymać.