Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 02.djvu/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pół dnia tak przewędrowawszy pomiędzy kołami i kółkami, nasłuchawszy się pogróżek coraz ku wieczorowi gwałtowniejszych w miarę jak się ludzie wzajem rozgrzewali, rotmistrz z niemałą trudnością dobił się napowrót do swoich ludzi, przy których znalazł nieodstępnego już, dla samego kociołka, Gubiatę.
Ten, choć od namiotu niedaleko odchodził, doskonale wiedział co się gdzie działo, lecz z jego sprawozdania czuć było tylko, że się wahali wszyscy i krok dalej do rokoszu każdy ważył, widząc w nim wojnę.
Nazajutrz bardzo rano Bajbuza był u hetmana. Znalazł go w domku lichym, za stołem, samego jeszcze i smutnie zadumanego.
— W. miłość nie wiem czy mnie sobie przypomnieć raczysz — odezwał się rotmistrz. — Dopóki żył Zamojski, szedłem ślepo za nim, nie stało go, jam nie statysta a rzeczypospolitej chcę służyć, przychodzę do was, dajcie wskazówkę. Sam ja niewiele ważę, ale uchowaj Boże siły będzie potrzeba, ludzi mam dobrych do boku, wedle przemożności postawić mogę.
Hetman wstał witając go, ale chmurnem obliczem.
— Chcecie tego odemnie — odparł smutnie — czego ja sam nie mam pewności, w którą sie pokierować stronę.