Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 02.djvu/196

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wskim, czy nie. Gotować się do podróży, musimy do Stężycy!
Przy wieczerzy zwracał się do księdza Rabskiego.
— A ty co mówisz księżuniu? z kim tu iść? Nie stało nam hetmana, sami nie wiemy co czynić z sobą. Otóż to co jeden człowiek w rzeczypospolitej znaczy. Cegiełka klucz w sklepieniu! Wyjmą ją, runie wszystko!
Ks. Rabski rozumnie mówił.
— Czemu nie jechać? niech rotmistrz jedzie, a nie podoba się tam narada i postanowienie, można powrócić.
— Juściż mnie bez przekonania nie wezmą! — wołał Bajbuza. — Rzeczypospolitej służyć do zgonu, ale pyszałkom i warchołom nigdy!
Szczypior, który się wszelakich rzeczy nasłuchał, wtrącał.
— E! prawdą a Bogiem i jedna strona za nadto krzyczy i rzuca się i druga zbyt nieszczerze a podstępnie postępuje. Ja króla JMci nie winię, ale mu radzą nie zważać na wrzawę, swoje robić. Uspokoić ich lada czem, a postawić na tem co postanowione. Król też milczy albo mówi niewyraźnie. Ci grzeszą siłą i zuchwalstwem, a regaliści chytrością.
— Niech nas Bóg ratuje! — wołał Bajbuza.
Gdy już podróż do Stężycy postanowioną zo-