Przejdź do zawartości

Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 02.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szczano do niego i dlatego w ulicy wartę odprawiał. Zawołał Szczypiora, mając przeczucie, że Gubiata pewnie znowu coś mu o Spytku przyniesie.
— Uczyń tak, mój przyjacielu — odezwał się — aby Gubiaty nie puszczając, wszelako dali mu się wkraść do mnie. Ciekawym co ten pijanica przynosi, bo już oddawna snuje się około nas.
W pół godziny potem Gubiata niby przebojem, zdyszany wtoczył się do izby, po której rotmistrz się przechodził.
— A tyś tu znowu! — zawołał Bajbuza.
Gubiata ręce złożył.
— Rotmistrzu, widzicie — krzyknął — dla miłości waszej głowę ważę, bo mnie twa czeladź niepoczciwa o mało nic na rohatynach nie rozniosła.
Wy sobie spokojnie siedzicie, a wróg wasz znowu czyha na zdrowie i życie miłości waszej. Spytek redivivus powrócił ze Włoch, powiada że go tam zieleniną karmili w lecie, więc się bał, aby zimą siana nie był zmuszony jeść. Na was on całe swe nieszczęście składa. — Ten — mówi — winien, żem z żoną zwaśniony, że u niej chleba nie mam ani kąta. Nie będę żyw, jeśli pomsty nad nim nie wywrę. A! co gada! co gada! królu mój, uszy więdną słuchając! Musiałem do was przyjść i donieść, było to sprawą sumienia,