Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 02.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wam — odezwał się Bajbuza — i nie mówmy o tem więcej.
Kaliński chwycił za kubek.
— I tak lepiej będzie — rzekł — mówmy o czem innem. A no! Wiecie i słyszeliście pewnie o tem, że Spytek co się z waszą sąsiadką żenił, a pono miał z wami jakieś zajście…
— Ze mną! żadnego! — zawołał żywo rotmistrz.
— Spytek ów, pono w komitywie któregoś młodego Ostrogskiego udał się był do Włoch, a oto słyszę, z nim się poróżniwszy, w bardzo mizernym stanie przywlókł się nazad do kraju i do Krakowa.
— A co mnie on obchodzi! — zamruczał Bajbuza. — Szkoda tylko, że go włosi wypuścili.
Mówił wprawdzie rotmistrz, że go Spytek nie obchodził, lecz w istocie przykro mu było dowiedzieć się, że znowu go jejmość mieć będzie jako groźbę ciągłą nad głową swą.
Myślał jeszcze o tem, gdy następnego dnia w ulicy przed oknami dworku zjawił się Gubiata.
Przechodził się wzdłuż okien tam i sam, obdarty i oszarpany gorzej niż był w Zamościu, ale z twarzą zawsze czerwoną i minami a ruchami, jakby łamane sztuki chciał pokazywać. Zobaczywszy w oknie Bajbuzę, pokłonił mu się i stanął. Domyślił się rotmistrz, że go nie pu-