Przejdź do zawartości

Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 02.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Szczypior sądził, że go może już te bałamutne myśli odeszły, ale rotmistrz się odezwał.
— Masz słuszność! masz słuszność, na wszelki wypadek, trzeba mieć ufność w hetmanie. Kiedy on Zebrzydowskiego swoim następcą wyznacza, czyż my mamy być rozumniejsi od niego? Nam, mnie trzeba się też zbliżyć do Zebrzydowskiego, lepiej go poznać, hę?
— A no, pewnie! pewnie! — potwierdził Szczypior rad że się raz ta dla niego nieznośna rozmowa skończy.
Z całem poszanowaniem i miłością dla Bajbuzy, zacny pan chorąży za rodzaj choroby w swym przyjacielu miał to mędrowanie w sprawach publicznych.
— Bo to się na nic nie zdało! — mówił — a od tego oszaleć można.
Nazajutrz, wierny zawsze raz powziętej myśli, szedł już Bajbuza submitować się panu wojewodzie Zebrzydowskiemu.
Mieszkał naówczas Zebrzydowski w kamienicy przy zamku będącej i do króla należnej, w której dawniej posłów cudzoziemskich mieszczono, szczególniej takich, których na zamku samym mieć nie chciano, a w mieście ich pilnować zaopatrywać było ciężko. Trwał jeszcze naówczas starożytny zwyczaj, szczególniej względem posłów od Moskwy, od Turek, od Tatarów zachowywany, że ich od granicy brano na koszt