Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 02.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Spytała potem Bajbuzę, czy myślał dłuższy czas na wsi, w domu pozostać, na co on odpowiedział uśmiechem.
— Jeden Bóg wie, co mnie czeka! — rzekł. — Mam to mocne postanowienie, dopóki siły służą, z orężem w ręku służyć rzeczypospolitej, gdy inaczej nie umiem i nie mogę. Zatrąbią na wojnę, pojadę pewnie; cicho będzie, siedzieć muszę w Nadstyrzu i zagon mój uprawiać. Jest też tu co czynić. Stawy zakładać, ogród sadzić, budynki oprawiać, konie moje ulubione hodować.
Nie zarzekam się wszakże, gdy albo hetman, lub Żółkiewski, który godnie go kiedyś zastąpi, powołają, choć stary pójść z nimi czy na turka, na wołoszę, kozaków lub gdzie będzie potrzeba.
Tymczasem jednak cicho.
Tak w rozmowie o wyprawach odbytych, do której i Szczypior się wmięszał, spędziwszy godzin parę, Bajbuza pożegnał panią Spytkową, bardzo ożywiony powracając do domu.
Szczypior go po dawnemu wymówkami prześladował, iż się nie ożenił z wdową, dla której tyle okazywał sentymentu.
— To pewna — rzekł rotmistrz — żem ja żadnej niewiasty tak jak tej nie miłował, ale, chorąży mój, im człowiek szczerzej kogo kocha, tem mocniej dba o szczęście jego, a ja sobie nie pochlebiałem, abym jej był godzien, i mógł jej przyszłość zabezpieczyć.