Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 02.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Lepiej się stało, żem nie poślubił, boby nieustannie słomianą wdową jako teraz musiała siedzieć samotnie, gdyż ja i dla najmilszej w świecie żony, konia i szablibym się nie wyrzekł.
To mówiąc westchnął.
— Dziś już to próżne żale — dodał — bo włos siwieje, krew stygnie, a o ożenieniu myśleć nie pora, choćby nawet wolną kiedy była.
Dorzucił i to Bajbuza, że mu się sprawy wołoskie nie wydawały skończonemi, i bodaj znowu tam ciągnąć przyjdzie.
— Wolałbym na tatarów — dokończył — bo z tymi prosta sprawa, lud dziki, ale zdrady nie zna, gdy z wołochy, choćby przysięgali, opisywali się i przyrzekali, nigdy zaufać im nie można.
Przyszła zaraz w tych dniach wiadomość o blizkim wyjeździe króla do Szwecyi i na sejm wołano dla uchwały o podróży, ale na ten się Bajbuza nie myślał wybierać.
Nie ulegało wątpliwości, iż musiano na wyjazd pozwolić. Nakazywał później Zamojski do rotmistrza chcąc go mieć w orszaku królowi towarzyszącym do Stokholmu, ale się Bajbuza wymówił, za morze sobie nie życząc.
— Ciekawym obcych krajów — rzekł — ale na teraz kości chcę całe mieć, aby na granicy jeszcze z nieprzyjacielem się ucierać, w Szwecyi zaś bodaj one niepewne.